Wpis 1
Dobra,
nie wiem właściwie po co to piszę. Świat najprawdopodobniej się
kończy. Dla mnie już się skończył... Mimo to jeśli ludzkość
przetrwa może to kogoś zaciekawi. Jest tyle rzeczy, które się we
mnie kotłują, a ja nawet nie mam się komu wygadać. Pewnie to jest
powód dla którego piszę. Może to przyniesie mi ulgę, chociażby
chwilową.
Jest
tyle tego, że aż nie wiem gdzie zacząć, więc zacznę od
początku. Nazywam się Ivar Heinsen, urodziłem się 18 maja 1980 r.
w Thorshavn(Wyspy Owcze). Tam też mieszkałem przez prawie całe
życie.
<kilka
następnych linijek jest całkowicie zamazanych>
Pochodzę,
że średnio zamożnej rodziny. Moi rodzice, Marcus i Hanna, byli
dobrymi i przemiłymi ludźmi, prowadzili własny sklep modelarski, a
w wolnych chwilach pomagali charytatywnie w stołówce dla ubogich i
bezdomnych. To byli dobrzy ludzie, brakuje mi ich. Chciałbym być
choć w połowie tak wspaniałomyślny jak oni. Ja nie potrafiłem
tak po prostu, ze szczerym uśmiechem pomagać tym wszystkim
ludziom... Bałem się, sam nie wiem czego. Głupota.
<kilka
kolejnych zdań również zamazanych i kompletnie nieczytelnych >
Za
to od dziecka interesowałem się naturą. Chyba naprawdę wszystkim.
Godzinami siedziałem i obserwowałem żaby, zbierałem liście i
pióra, podglądałem ptaki. Mam nawet własnoręcznie zrobiony album
ze zwierzętami, roślinami, ziołami. Z dwadzieścia lat go trzymam,
nawet teraz wlokę go ze sobą, może się na coś przyda.
W
szkole średniej zaciekawiłem się ludzką anatomią. Budowa i
funkcjonowanie ciała były dla mnie takie fascynujące. Na tyle mnie
to wciągnęło, że skończyłem studiując medycynę. Kolejna moja
głupota, przecież nie potrafiłem pracować z ludźmi. Ciągle nie
potrafię, ale teraz nie bardzo mam wybór.
Jednak
wtedy jakoś z tego wybrnąłem i na początek zostałem
patomorfologiem. Nawet mi to pasowało, praca w laboratorium, szeroki
zakres badań, brak styczności z pacjentami... Jednak to nie do
końca było to. Wspominałem, że chciałbym być choć w połowie
tak dobry jak moi rodzice? Ale nie potrafiłem pracować z ludźmi.
Może brakowało mi cierpliwości? Nie wiem. Przecież nie jestem
jakimś aspołecznym typem, nie brzydzę się ludźmi, nie nienawidzę
ich. Zawsze mówili mi, że jestem silny psychicznie...
Po
kilku latach pracy w laboratorium zrobiłem zwrot w mojej karierze.
No może nie jakiś wielki...
<Kolejne
zdanie zamazane>
Zostałem
lekarzem medycyny sądowej. Liczne sekcje zwłok doskonale
uzupełniały moje zainteresowanie anatomią. A skoro nie potrafiłem
pomagać żywym, pomagałem zmarłym. Może części z nich pomogłem
odnaleźć spokój.
<wygląda
na to, że w tym miejscu jedna strona została wyrwana >
Katrin
poznałem gdy miałem 23 lata. Była jedną z tych niezbyt
urodziwych, ale pięknych kobiet. Tych które nie zostałyby królową
piękności, ale ich widok zapierał dech. Kochałem w niej wszystko.
Jej kasztanowe włosy do ramion, jej piegi na nosie, nierówne piersi
i drobne stopy. Robiła najlepszą kawę pod słońcem, a sam dźwięk
jej głosu sprawiał, że czułem się lepiej. A ona? Kochała mnie
pomimo mojej dziwnej pracy, pomimo moich gorszych dni, pomimo...
Nie
minął rok od naszego pierwszego spotkania gdy już byliśmy
małżeństwem. Boże, jak ja ją kochałem...
Była
charakteryzatorką w teatrze, ale rzuciła pracę gdy na świat
przyszedł Leif.
Leif...był
najwspanialszym dzieckiem pod słońcem, ale prawie każdy rodzic tak
powie o swoim dziecku. Był taki wesoły, taki żywy, ciekawy świata.
Wszędzie było go pełno. Ciągle słyszę ten jego radosny śmiech
rozbrzmiewający w naszym domu.
<ostatnie
zdania są napisane bardzo niewyraźnie, jakby autorowi trzęsła się
ręka. Widać też ślady po kilku kroplach wody>
Powinienem
był go obronić, taka jest przecież rola ojca, prawda? Chronić
swoje dziecko za cenę własnego życia. Nie zdołałem. To ja
powinienem być na jego miejscu. To mnie powinni zabrać. Ja
powinienem być Tułaczem. Gdyby to mnie dopadli Katrin ciągle by
żyła. Katrin...nie potrafiła żyć bez naszego chłopca.
Dlaczego
mnie zostawiłaś? Jak ja niby mam teraz żyć bez was obojga?