9 lutego 1999

Dziennik

Wpis 1

Dobra, nie wiem właściwie po co to piszę. Świat najprawdopodobniej się kończy. Dla mnie już się skończył... Mimo to jeśli ludzkość przetrwa może to kogoś zaciekawi. Jest tyle rzeczy, które się we mnie kotłują, a ja nawet nie mam się komu wygadać. Pewnie to jest powód dla którego piszę. Może to przyniesie mi ulgę, chociażby chwilową.

Jest tyle tego, że aż nie wiem gdzie zacząć, więc zacznę od początku. Nazywam się Ivar Heinsen, urodziłem się 18 maja 1980 r. w Thorshavn(Wyspy Owcze). Tam też mieszkałem przez prawie całe życie.



<kilka następnych linijek jest całkowicie zamazanych>



Pochodzę, że średnio zamożnej rodziny. Moi rodzice, Marcus i Hanna, byli dobrymi i przemiłymi ludźmi, prowadzili własny sklep modelarski, a w wolnych chwilach pomagali charytatywnie w stołówce dla ubogich i bezdomnych. To byli dobrzy ludzie, brakuje mi ich. Chciałbym być choć w połowie tak wspaniałomyślny jak oni. Ja nie potrafiłem tak po prostu, ze szczerym uśmiechem pomagać tym wszystkim ludziom... Bałem się, sam nie wiem czego. Głupota.



<kilka kolejnych zdań również zamazanych i kompletnie nieczytelnych >



Za to od dziecka interesowałem się naturą. Chyba naprawdę wszystkim. Godzinami siedziałem i obserwowałem żaby, zbierałem liście i pióra, podglądałem ptaki. Mam nawet własnoręcznie zrobiony album ze zwierzętami, roślinami, ziołami. Z dwadzieścia lat go trzymam, nawet teraz wlokę go ze sobą, może się na coś przyda.

W szkole średniej zaciekawiłem się ludzką anatomią. Budowa i funkcjonowanie ciała były dla mnie takie fascynujące. Na tyle mnie to wciągnęło, że skończyłem studiując medycynę. Kolejna moja głupota, przecież nie potrafiłem pracować z ludźmi. Ciągle nie potrafię, ale teraz nie bardzo mam wybór.

Jednak wtedy jakoś z tego wybrnąłem i na początek zostałem patomorfologiem. Nawet mi to pasowało, praca w laboratorium, szeroki zakres badań, brak styczności z pacjentami... Jednak to nie do końca było to. Wspominałem, że chciałbym być choć w połowie tak dobry jak moi rodzice? Ale nie potrafiłem pracować z ludźmi. Może brakowało mi cierpliwości? Nie wiem. Przecież nie jestem jakimś aspołecznym typem, nie brzydzę się ludźmi, nie nienawidzę ich. Zawsze mówili mi, że jestem silny psychicznie...

Po kilku latach pracy w laboratorium zrobiłem zwrot w mojej karierze. No może nie jakiś wielki...



<Kolejne zdanie zamazane>



Zostałem lekarzem medycyny sądowej. Liczne sekcje zwłok doskonale uzupełniały moje zainteresowanie anatomią. A skoro nie potrafiłem pomagać żywym, pomagałem zmarłym. Może części z nich pomogłem odnaleźć spokój.

<wygląda na to, że w tym miejscu jedna strona została wyrwana >

Katrin poznałem gdy miałem 23 lata. Była jedną z tych niezbyt urodziwych, ale pięknych kobiet. Tych które nie zostałyby królową piękności, ale ich widok zapierał dech. Kochałem w niej wszystko. Jej kasztanowe włosy do ramion, jej piegi na nosie, nierówne piersi i drobne stopy. Robiła najlepszą kawę pod słońcem, a sam dźwięk jej głosu sprawiał, że czułem się lepiej. A ona? Kochała mnie pomimo mojej dziwnej pracy, pomimo moich gorszych dni, pomimo...

Nie minął rok od naszego pierwszego spotkania gdy już byliśmy małżeństwem. Boże, jak ja ją kochałem...

Była charakteryzatorką w teatrze, ale rzuciła pracę gdy na świat przyszedł Leif.

Leif...był najwspanialszym dzieckiem pod słońcem, ale prawie każdy rodzic tak powie o swoim dziecku. Był taki wesoły, taki żywy, ciekawy świata. Wszędzie było go pełno. Ciągle słyszę ten jego radosny śmiech rozbrzmiewający w naszym domu.



<ostatnie zdania są napisane bardzo niewyraźnie, jakby autorowi trzęsła się ręka. Widać też ślady po kilku kroplach wody>



Powinienem był go obronić, taka jest przecież rola ojca, prawda? Chronić swoje dziecko za cenę własnego życia. Nie zdołałem. To ja powinienem być na jego miejscu. To mnie powinni zabrać. Ja powinienem być Tułaczem. Gdyby to mnie dopadli Katrin ciągle by żyła. Katrin...nie potrafiła żyć bez naszego chłopca.

Dlaczego mnie zostawiłaś? Jak ja niby mam teraz żyć bez was obojga?

Archiwum bloga